niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 17

Mijają dni, tygodnie, miesiące. Ciągle miemy nowe sprawy. Czasami tajemnicze zaginięcia, czasami kręgi w polu. Ostatnio nawet, musieliśmy walczyć z wróżkami! Codzienna monotonia mnie zabija. Dni wyglądaja tak samo. Ja siedzę w swoim pokoju, Dean w swoim a Sam w bibliotece. Klne na boga jeśli zaraz coś się nie zmieni to kogoś zabije! Schowałam błękitny notes pod poduszkę i wstałam poprawiając swoją bluzkę. Za drzwiami słyszałam przyśpieszone tętno, wnioskując po zapachu alkoholu, to był Dean.
-Scarlett? Możemy pogadać? - BINGO! Wiedziałam, że to starszy z braci. Podeszłam do drzwi i oparłam się o framugę.
-O czym? - Cisza. Cholerne wyciszone ściany i cholerny supersłuch! Otworzyłam drewniane drzwi i spojrzałam na jego zaniepokojoną mine. Koniec żartów.
-Tak? - Spytałam, ruchem głowy wskazał mi salon. Poszłam tam i usiadłam na kanapie.
-Słuchaj, mineło już sporo czasu odkąd tu jesteś i - Zawieszenie w środku zdania zawsze oznacza coś złego. Popatrzyłam na mojego chłopaka i spojrzałam mu w oczy.
-Chcę ci powiedzieć, dlaczego. Dlaczego cię "porwałem" - Wykrzywił usta w delikatny uśmiech. Słuchałam zaciekawiona, ale Dean zamiast coś powiedzieć spojrzał się za mnie. Usłyszałam trzepot skrzydeł. Czy to naprawde były skrzydła? Widziałam już różne rzeczy ale żeby
-Cas...Castiel? - Ogłupiałam. Mój przyjaciel... mój brat... przecież, wszyscy wierzyli, że nie żyje. Cholera byłam na swoim pogrzebie! Co on tu robił? Podbiegłam do niego i się przytuliłam. O ile można to tak nazwać.
-Ale jak? Dlaczego? Jak ty sie tu dostałeś? - Coraz więcej pytań i coraz mniej odpowiedzi.
-To ci próbuje wyjaśnić. Kochanie, tylko nie bądź zła, okej? - Ręka Winchestera pojawiła się na moim odsłoniętym ramieniu. Zadrżałam mimowolnie.
-Cas, to mój przyjaciel. Jest aniołem, od urodzenia wszystkie istoty nadnaturalne wyczuwały od ciebie jakąś... jakąś aure. Bronił cię od najmłodszych lat. Po twoich 15 urodzinach do twojego miasta zeczęły się zjeżdżać różne potwory. Musieliśmy ingerować. - Cokolwiek mówił potem przestało do mnie docierać. Mój najlepszy przyjaciel był aniołem, a ja byłam jakimś pieprzonym wabikiem na potwory?! Do moich oczu napłynęły łzy. Spojrzałam zaszklonym wzrokiem na prochowiec który Cas dostał odemnie 2 lata temu na urodziny. Całe moje życie, oraz moja przyjaźń z szatynem wydawała się być kłamstwem.
-Dlaczego? - Szepnełam nie chcąc wierzyć we wszystko - Dlaczego?! - Krzyknełam w stronę mężczyzn i nieczekając na odpowiedź pobiegłam do swojego pokoju.

~~*~~

Od incydentu z aniołem mineły już 4 tygodnie. Mimo tego czasu wciąż nie pogodziłam się z Deanem i Casem. Podczas naszej kłótni Sammy odnalazł "idealną" sprawę dla nas, w stanie Wyoming a konkretniej miasteczku Michigan ludzie zaczeli tajemniczo znikać. Odnajdywali się po kilku dniach całkowicie wyssani z krwi. Byliśmy pewni w 100% że to wampiry. Warkot chevroleta zagłuszał nocną cisze szos. Ulice oświetlały różnokolorowe lampy z okazji zbliżających sie świąt.
-Boże narodzenie spędzimy w domu? - Spytałam leżąc na tylnych siedzeniach.
-Domu? Miałaś na myśli naszą podziemną nore?
-Yup - Sammy w odpowiedzi pokiwał głową. Zastanawiałam się nad wysokością choinki kiedy Dean nagle zachamował przy jakimś motelu.
-Ale póki co, musimy pomieszkać tutaj - Wyszliśmy z samochodu kierując się w strone pokoju który jeden z Winchesterów poszedł wynając.