niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 10


Mineło pięć godzin od tamtego wydarzenia. Sama i Deana opuszczały resztki nadzieji, że Scarlett jeszcze kiedykolwiek się obudzi. Jechali trzy godziny samochodem aż dotarli spowrotem do schronu. Bracia siedzieli w pokoju przy łóżku dziewczyny. Oboje byli cicho, nikt się nie odzywał. Jakby od tego zależało jej życie. Nagle coś drgneło.
-Sammy! Ona sie budzi!

Ostatnie co pamiętałam to ból na całym ciele i drewniany sufit. Potem zamknełam oczy, lecz kiedy je otworzyłam, byłam spowrotem u siebie w pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, jedynym dodatkowym elementem byli bracia. Zdziwione a także uradowane spojrzenia były skierowane prosto na mnie. Nagle zaczeło drażnić mnie wszystko dookoła; sztuczne światło, latająca po pokoju mucha, nawet to jak głośno Sammy oddychał. Usłyszałam uradowany krzyk starszego z Winchesterów. Wytrąciło mnie to kompletnie z równowagi, próbowałam jakoś szybko wstać. Nieudało mi się, ponieważ nagły ból i zawroty w głowie mi na to nie pozwoliły, upadłam na łóżko.
-Dlaczego do cholery miałabym się nie obudzić?!- Chłopacy spojrzeli się na siebie ze zdziwieniem a potem na mnie.
-Ty, nic nie pamiętasz? Scar, przypomnij sobie- Słowa Sama przypomniały mi wszystko. Dwór Dowkinsów, gzymzy, wampirzyce oraz jej kły. Potem krzyk Deana i pustka.
-Czy... czy ja umarłam?- To pytanie było bezsensu. Jakbym nie żyła, to by mnie tu nie było!
-Scarlett - Ton Deana mi sie nie podobał - nie wariuj, okey? - To robiło się chore - Jesteś tak jakby, no wiesz. Wampirem...- Spojrzałam się w sufit, przecież ja nie mogłam być wampirem, to był nonsens. Czemu miałabym nim być? Nagle łzy popłyneły mi z oczu, ten ból który wtedy poczułam... ona skręciła mi kark...
-Słyszycie to?- Jakiś dźwięk dostał się do moich uszu.
"W dzisiejszych wiadomościach dowiecie się państwo o pożarze w małym miasteczku niedaleko Kansas. Tragiczny wypadek, młoda dziewczyna wraz z paroma nierozpoznanymi osobami spłoneła w starym młynie państwa Owenów. Pańswo White są załamani i nadal mają nadzieje, że ofiara została błędnie zidentyfikowana. Mają nadzieje że Scarlett White nadal żyje"
Pobiegłam przed telewizor w salonie. Na moje nieszczęście jakimś cudem biegłam o wiele za szybko <dużo szybciej niż człowiek?> i się potknełam. Jednak bóg mnie kocha i wylądowałam na kanapie, Winchesterzy pobiegli za mną.
-Ja... naprawde nie żyje- Słuch mni nie mylił. Prezenterka opowiadała o mojej śmierci.
-Musieliśmy coś wymyśleć, Dean podkradł trzy trupy z kostnicy a ja podpaliłem młyn. Scar nie możesz się tak pokazać rodzicom.
-JAK?!- Krzyknełam, niekontrolowanym ruchem ręki żuciłam pilotem w ekran. Telewizor wylądował w ścianie która była pół metra za nim. Teraz już nie wiedziałam z jakiego powodu płacze. To dlatego, że umarłam czy z bólu jaki czułam pod wargami. Rozpłakałam się jak dziecko, teraz już z bólu. Sammy pobiegł po jakieś leki przeciw bólowe, kiedy zostałam sama z Deanem w pokoju i spojrzałam się na niego ze łzami spływającymi po mojej (teraz już) bladej skórze.
-Prosze, zatrzymaj to. To boli...
-Co sie dzieje?- Spytał zdziwiony, chciał do mnie podejść, ale mu nie pozwoliłam.
-Nie podchodź! Nie chce ci zrobić krzywdy!- chłopak podszedł do mnie i rozłożył ramiona, wtuliłam się w niego. Schowałam głowę z jego szyji, poczułam jego puls. Był tak głośny, tak równy. Wręcz krzyczał do mnie. Odrzuciłam od siebie Deana.
-Co sie dzieje?- Spytał zdziwiony, chciał do mnie podejść, ale mu nie pozwoliłam.
-Nie podchodź! Nie chce ci zrobić krzywdy!- W tym momencie do pokoju wszedł młodszy brat. Miał w ręce pare tabletek. Zaczął coś mówić, ale już go nie słuchałam. Wziełam na raz wszystkie tabletki. Ból częściowo zniknął.
W tym momencie do pokoju wszedł młodszy brat. Miał w ręce pare tabletek. Zaczął coś mówić, ale już go nie słuchałam. Wziełam na raz wszystkie tabletki. Ból częściowo zniknął.
-Kiedy byłaś nie przytomna poczytaliśmy trochę. Nie chcieliśmy podejmować wyboru bez ciebie.- W głosie Sama słychać było litość, nie zdążył dokończyć bo przerwał mu jego starszy brat.
-Ty nie chciałeś! Ja chciałem aby ona przeżyła!- Dean wpadł w szał ale uspokoił się pochwili i przejął inicjatywe.
-Albo wypijesz czyjąś krew, albo umrzesz- Umrzesz... umrzesz... u-m-r-z-e-s-z... to słowo obijało się o ściany w jej głowie.
-Nie musisz go zabijać, wystarczy, że napijesz się tylko troche mojej krwi- Sammy oburzył się na słowa Dean, ale nic się nie odezwał. Rozumiałam to, starszy brat nie chciał narażać brata na takie niebezpieczeństwo, mogłam się nie powstrzymać. Byłam zbyt niebezpieczna dla Winchesterów, teraz już nie myślałam co robie. Musze się stąd wydostać.
-Nie, ja... nie moge. Nie moge was skrzywdzić! - W wampirzym tempie (czytaj, jakieś 100 razy szybciej niż biegnący człowiek) wydostałam się z bunkru. Dopiero teraz zauważyłam pierścionek z lapizem na moim palcu. Odbijało się od niego niebieskie światło. Nie mogłam stać tuż pod naszym "domem" więc pobiegłam... przed siebie. Trafiłam do jakiegoś lasu, miałam nadzieje, że nie spotkam tu nikogo, że niekogo nie skrzywdze... Usiadłam pod jakimś drzewem, siedziałam tam jakieś trzy godziny. Ból narastał, wibracje pod wargami i zawroty głowy były nie do zniesienia. Teraz czułam także wielki głód. Usłyszałam nagle śmiech jakiejś dziewczyny. Sądze że trzy kilometry stąd. Pobiegłam tam, siedziała pod wielką sosną, i się uśmiechałam. Głód był niedowytrzymania.
-Przepraszam...- Szepnełam do niej, poczym zza warg wyrosły mi dwa wielkie kły. Zatopiłam je w tej biednej dziewczynie. Poczułam jak wypływa z niej życie. Szkarłatny płyn trafiał mi prosto do ust, zanim się spostrzegłam, płyn przestał cieknąć. Trzymałam w ręku truchło brunetki. Łzy spłyneły mi z policzków. Odrzuciłam od siebie tą biedną dziewczyne o kasztanowych oczach.
-Ja, nie. Ja nie chciałam. Przepraszam, ty żyjesz. Cholera walcz!- Próbowałam ją obudzić, ale przerwał mi odgłos ludzkiego oddechu. Naprzeciw mnie stali Winchesterzy... 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz