czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 9

Biegałam zdenerwowana aby wszystko ogarnąć. Nie miałam pojęcia, gdzie co pozostawiałam. W salonie leżało pare butelek i jakaś paczka chipsów. Ledwo zdążyłam wszystko wyjąć, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. To był mój koniec, usłyszałam jeszcze jak Sam i Dean mówią o dobrych łowach. Nie było czasu, wziełam wszystko na ręce i wrzuciłam do swojego pokoju. Potem to ogarne.
-Scarlett, hej! Widze że nasza nora nadal jest w całości. Spodziewałem sie czegoś innego- Mimo tego, że nasza rozłąka trwała tylko jedną noc, stęskniłam się za Winchesterami. Na wejściu stał tylko Sammy. Więc powitałam go mocnym przytulasem.
-Spodziewałeś się pożaru? Czy może wielkiej imprezy niczym w "Projekt X"?
-Coś w tym stylu- Teraz to już nie był głos młodszego z braci. To był Dean. Przywitałam się z nim troche bardziej osobiście niż ze Samem. Pocałował mnie w nosek, liczyłam na coś innego.
-Mi też miło cię znowu widzieć Dean.
-Wiem, ide się rozpakować- Nasze życie wróciło do stanu "normalnego". O ile można tak nazwać codzienne polowania na różne potwory. Zyczajni ludzie, kiedy dziecko mówi, że boi się potwora z szafy reagują np."Nie bój się, on nie istnieje", potem pojawiamy się my i zabijamy to coś z szafy.

~~*~~

Mieliśmy kolejną sprawe, tym razem w Arizonie, zatrzymaliśmy się w jakimś motelu.
- Sammy skoczysz na zakupy? Scar idź go popilnować żeby nie kupywał samej sałaty- Powiedział Dean, to było dość oczywiste ani ja, ani blondyn nie lubiliśmy jedzenia Sama, za to on jak tylko widział gdy pochłanialiśmy hamburgery lub pizze, wyzywał nas.
-Spokojnie kupie wam coś- Odezwał się nagle Sammy, ale zanim wyszedł sięgnełam kurtkę i wyszłam razem z nim.
-Co tym razem?- Zaczełam rozmowe
-Ale, że co? Chodzi o to na co polujemy?
-Tak, Dean tylko powiedział, że to będzie łatwe.
-Ofiary wyssane z krwi do cna. Podejrzewam małą grupke wampirów w opuszczonej fabryce.
-I to jest nic wielkiego?- Spytałam zdziwiona, to nie było nic wielkiego, wielkie pijawki.
-No nie, walczyliśmy już z jednym, pamiętasz? Prawie ugryzł Deana...- Przerwałam mu dokańczając historie.
-Ale wbiłam mu kołek w plecy i ochlapałam ulubioną koszule Deana, a potem- Teraz to on mi przerwał.
-Przez cały tydzień chodził w tej obrzydliwej spranej koszulce z logo "Survivor" bo nie umiał włączyć pralki- W tym momencie wybuchneliśmy śmiechem. Ludzie którzy przechodzili obo nas nie mieli zbyt ciekawych min... Weszliśmy wkońcu do pobliskiego marketu
-Dobra, spójrzmy na liste: Sałata, ciasto, marchewka, ciasto, troche sera, ciasto, chipsy, Sam nie zapomnij ciasta, zupki chińskie, ciasto, szampon, CIASTO...
-Dean pisał?- Spytałam rozbawiona, w odpowiedzi Sam poprostu sie na mnie spojrzał i roześmiał. Kiedy szliśmy między półkami jakiś facet wpadł na mnie, ledwo utrzymałam się na nogach.
-Człowieku?! Uważaj jak chodzisz!- Ryknął Sam, ja niezdążyłam nic powiedzieć bo facet się tylko odwrócił i... warknął.
-Nic ci nie jest Scar? Coś cie boli? Co za palant...- Zareagował Sammy, nie czekał aż facet pójdzie. Potem poszliśmy do kasy, zapłaciliśmy i wróciliśmy do motelu. Nie zastaliśmy Dean'a, ale za to zostawił nam kartke na poduszce.
"Ide coś zjeść, bo pewnie zapomnieliście o mnie i nie kupiliście ciasta. Dzięki ~Dean"
-Szlag nie kupiliśmy ciasta!- Krzyknął nerdzik. No tak, nic nowego, Dean już sie przyzwyczaił, ale nadzieja umiera ostatnia... Sam przysiadł się do swojego laptopa, widziałam, że dostał sms'a, od swojego chłopaka. To oznacza, że musze wyjść bo zaraz sie zjawi jego anioł.
-Yhmm, wiesz co Nerdziku, ide poszukać Deana. Wróce z nim za jakąś godzinke, dwie.- Nie zdążyłam wyjść a już usłyszałam trzepot skrzydeł. Udałam, że nie słysze i wyszłam z pokoju. Zaczełam włóczyć się po mieście, kawiarnia "Leprahan" <zaznaczyć że była cała zielona?>, galeria "Octoplaza", pare małych sklepików i jubiler. Prawdziwe małe miasteczko. Zaczeło mi sie nudzić od tego zwiedzania więc napisałam sms do Deana "Gdzie jesteś?", odpowiedź dostałam pare sekund później "Wracaj do motelu, węszyłem troche. Wiem co to jest i gdzie to jest". Chciałam już go powiadomić o spotkaniu Sama i jego chłopaka Gabriela <który zawsze przynosił mi wiele słodyczy> ale sobie odpuściłam. Pobiegłam do motelu. Zajeło mi 10 minut zanim znalazłam się w małym pokoju. Nienawidziłam dzielić malutkiego pomieszczenia wraz z nimi, no ale jak wyjeżdżamy nie patrzymy na wygode. Po wejściu zastałam Deana dojadającego frytki oraz Sama, niedokładnie zapięta koszula, rozwiązany but i ledwo wystające bokserki spod kołdry jasno świadczyly o tym co robił jeszcze 20 minut temu.
-Skoro łaskawie przyszłaś -Miałam ochote mu przerwać i powiedzieć, że biegłam ale sie powstrzymałam- zaczynajmy. A więc wampiry, ale nie w starej fabryce, tylko w opuszczonej posiadłości. Kiedyś mieszkała tam pani Dowkins <Dean poznał jej wnuczke, potym jak ją wypytał o babcie i ten dwór, zabawił się troszke. If you know what I mean>, byłem tam i naliczyłem jakieś 4 wampiry. Pójdziemy tam jutro rano.- Oświadczył łowca, zadowolony z siebie jadł dalej. W nocy nie mogłam spać, na taką dużą grupe jeszcze nie polowałam. Nie licząc paru demonów naraz, ale wampiry? Jeden ostatnio by zabił Deana, a co dopiero cztery? Zasnełam koło 3/4 nad ranem, długo nie spałam bo o szóstej wstał Sam i nas pobudził. Niezbyt nam się to podobało, lubiliśmy długo pospać. Wyszliśmy około ósmej, ponieważ Dean musiał sie najeść, a ja pomalować. Kiedy już byliśmy pod dworem Dowkins'ów, miałam lekkie wątpliwości. Po pierwsze, byłam młodym łowcą, nie umiałam zabijać wampirów, znaczy sie umiałam, ale to było zbyt trudne. Sammy i ja mieliśmy kołki. Za to jego brat miał pierwsze ostrze które zabijało każde cholerstwo jakie łazi po świecie. Kołki były maczane w werbenie, która działa na wampiry jak warzywa na Deana, przynajmniej tak uważał Sam. Starszy brat mocno pchnął żelazną brame z wielką literą "D" na środku. Teraz dopiero dobrze zobaczyliśmy cały dwór, podjazd wylany zwykłym asfaltem, dookoła krzaki róż. Dom był bardzo stary, pomalowany szarą farbą, najbardziej wyróżniał się pozłacany ozdobny gzyms. Staneliśmy przed wielkimi ozdobnymi drzwiami, Bracia zaczeli grać w "papier,kamień,nożyce" jak zwykle kiedy któryś z nich miał coś zrobić. Mi nie pozwalali rzucać się jako pierwszej. Jak zwykle Dean przegrał. Taktyka "zawsze nożyce" nie jest zbyt dobra, zwłaszcza kiedy Sam używa taktyki "zawsze kamień". Starszy z braci mocno kopnął w drzwi który nawet nie drgneły.
-Może spróbujemy tak?- Spytałam, poczym poprostu pociągnełam za gałke a drzwi sie otworzyły. Dean zrobił się czerwony na twarzy i wszedł jako pierwszy. Za nim wślizgnełam się ja, a na końcu Sammy. Drzwi się zatrzasneły gdy tylko weszliśmy. Zostaliśmy otoczeni, Dean sie pomylił, było ich o wiele więcej niż mówił. Dwóch rosłych mężczyzn na schodach, byli ubrani cali na czarno, jedna wampirzyca za nami <blondynka, ciemne jeansy i biała koszula>, po naszej prawej, przy wejściu chyba do kuchni stało dwóch mężczyzn i jakaś kobieta, po lewej ściana.
-Prosze, prosze. Łowcy sami wpadli w sidła, Sam, Dean i...- Odezwała się wampirzyca za nami.
-Nie twój zasrany interes- Powiedział Dean w tym samym momencie zasłaniając mnie swoim ciałem.
-Trudno, na jej grobie będzie napisane "kolejna ofiara Winchesterów"
-...kolejna?- Spytałam szeptem ale nikt mi nie odpowiedział ponieważ zaczeła się walka. Jakiś wampir rzucił się na Deana który upadł i zaczął się szarpać z wampirem, po krótkiej chwili potwór padł martwy. Następnie jedna z wampirzyc rzuciła się na Sama, Starszy brat właśnie zajmował się kolejną dwójką. Na mnie rzuciła się blond wampirzyca.
-Który cię w to wciągnął młoda?- Spytała mnie, bezczelna. Nie miałam zamiaru odpowiadać, poprostu zaatakowałam. Długo się z nią szarpałam, w tym samym czasie Dean odciął głowe jakiemuś brunetowi. Wampirzyca z którą walczyłam się wściekła.
-Walczycie z nami, ale co jeśli jeden z was będzie takim potworem?!- Po tych słowach ugryzła się w nadgarstek z którego poleciała szkarłatna ciecz. Dosłownie wcisneła mi ręke w usta.
-Scarlett!- Usłyszałam krzyk Deana, i poczułam nagle straszny ból i dreszcze na całym ciele. Potem już tylko spokój...

wtorek, 29 lipca 2014

One Shots

"Urok Mroku"

Fluff


- Nie Klaus, nie umówię się z tobą - napisała po raz tysięczny Caroline. Litery tworzące słowo "nie", były już całkiem zatarte.
- Ale Kochanie, jedna randka i dam ci spokój - Klaus nie dawał za wygraną. Odkąd się poznali potężny wampir nie dawał spokoju Caro, pod jej drzwiami ciągle leżały jakieś kwiaty albo rysunki. Czasami nawet biżuteria, lub ubrania. Widać było, jak mu na niej zależy, ale blondynka nie szuka teraz nikogo tym bardziej kogoś, kto chce ją przekupić. Dopiero co zerwała z Tylerem. A raczej on z nią. Wysoki brunet nie umiał zrezygnować ze swojego pijackiego życia dla ukochanej. Caroline zdecydowanym ruchem zamknęła swojego błękitnego laptopa i położyła na łóżku. Wzięła szkicownik i usiadła na parapecie; zaczęła szkicować swoją sukienkę na bal. Zostały jej trzy dni, a suknia którą wybrała, podarła się. Znowu coś było pod drzwiami. "Czy on jest walnięty?" -pomyślała Blondyna. Odłożyła szkicownik. Musi iść sprawdzić co tym razem dostała, żeby spalić. Ewentualnie, żeby rzucić w niego. Caroline schodziła po schodach, miała bardzo mały dom. Jej gołe stopy delikatnie muskały dywan przed wejściem. Otworzyła drzwi, tym razem przed nimi stał fioletowy kartonik ze złotą kokardą.
- Co do diabła? - spytała dość zdezorientowana. Wiedziała, że pewnie stoi gdzieś za rogiem.
- Klaus, jeżeli to twoja kolejna sztuczka, rzucę tym w ciebie.Rozumiesz?! - krzyknęła w nicość. Był środek nocy, więc Caroline postanowiła wziąć ten podarunek. Zanim zamknęła drzwi, zdążyła jeszcze wyłapać jego cień. Ostatecznie zakluczyła drzwi i pomknęła do swojego pokoju. Usiadła na fotelu i otworzyła podarunek. Od razu rzuciła jej się w oczy pożółkła koperta z pieczęcią. Brutalnie rozdarła ją i wyciągnęła kartkę ze środka.

"Droga Caroline! Wiem, że podarła ci się tamta zielona sukienka. Nie bój się, mam coś dla ciebie. Mam nadzieje, że na balu poświęcisz mi chociaż jeden taniec.
Zakochany w tobie po uszy. Klaus".

Blondynka odłożyła kartkę na biurko. Sięgnęła dalej do pudełka, pociągnęła za biały materiał. Była to suknia z jej marzeń. Bez ramion, calutka biała. W kartonie leżały też białe szpilki i jakieś małe pudełko. Otworzyła je zaciekawiona.

"W tej sukni będziesz lepiej wyglądać.
Klaus."

Pod listem był łańcuszek z zawieszką z koniem. Caroline nie mogła się nadziwić, że tak stary wampir ma taki dobry gust. Blondynka była wręcz zmuszona założyć to co dał jej Klaus. W końcu nic innego nie miała.

~*~

Trzy dni minęły dla Caroline bardzo szybko. Była zalatana. Ciągle tylko szykowała wszystko na bal. Nadszedł ten dzień. Długo zastanawiała się czy podejmuje dobrą decyzje. W końcu napisała do Klausa.
- Klaus? Jesteś? - napisała w okienku czatu na facebook'u.
- Dla ciebie, zawsze - odpisał w wampirzym tempie, co wcale nie zdziwiło blondynki.
- Pamiętasz jak tydzień temu pytałeś się mnie, czy chce iść z tobą na ten głupi bal? - spytała. Właśnie pogrzebała resztki swojej dumy...
- Tak skarbie, pamiętam.
- Wygrałeś. Masz być pod moim domem o 17, rozumiesz, Klaus?
- Tak kochanie, tylko muszę wiedzieć jedno. Założysz sukienkę ode mnie? - zapytał niespodziewanie. Po co była mu potrzebna ta wiadomość?
- Ymm, tak. A co?
- Nic, nic. Idź się szykować.Pa - i się wylogował. Caroline go posłuchała i zaczęła się szykować. Włosy, sukienka, buty, biżuteria, makijaż. Wszystko było gotowe równo z dzwonkiem do drzwi. Tak jak planowała, zeszła na dół i otworzyła drzwi. Już wiedziała po co był mu kolor sukienki. Dopasował się, przynajmniej krawat miał biały.
- Możemy iść kochanie? - spytał tym nonszalanckim tonem.
- Jeszcze raz tak do mnie powiesz, a wylądujesz na trawie - odpyskowała Caroline, dopiero potem przemyślała jak to zabrzmiało.
- Kusząca propozycja - odpowiedział jej. Sama się o to prosiła.
Droga nie była długa. Jak na tysiąc letniego wampira, auto miał szybkie. Kiedy weszli do sali, Caro była z siebie dumna. Ludzie tańczyli a dekoracje błyszczały wszystko było idealne. Zanim się spostrzegła, tańczyła na środku parkietu. Niklaus był świetnym tancerzem. Nie minęło pięć minut. kiedy Caroline zapomniała o wszystkich problemach. Spojrzała w jego oczy. Świat się na chwilę zatrzymał, ich oddech się wyrównał; nie odrywali od siebie oczu. W końcu ich usta się do siebie zbliżyły. Wszystko zaczęło wirować, kiedy Caroline wreszcie się poddała urokowi mroku...

The End

Rozdział 8





Tydzień po mioch pierwszych łowach miał być mój kolejny pierwszy raz. A dokładniej, pierwszy raz zostane sama w bunkrze.
-Dobra, zrobiłem zakupy, wypożyczyłem pare filmów. Jakby coś się działo, to dzwoń- Po tych słowach przytuliłam Sama, który miał na sobie ciemną koszule w krate, jeansy i torbe z bronią.
-Wiesz gdzie jest broń, prawda?- Spytał mnie Dean jeszcze zanim wyszedł.
-W lodówce, apteczce, 28 schowkach, u mnie w sypialni, u ciebie w sypialni, pod stołem w salonie, W TELEWIZORZE, za prysznicem, pominełam coś?- Uśmiechał sie, kiedy jak dziecko wyliczałam na pallcach.
-Dobrze wiesz, że pominełaś pare miejsc i nie bój się, też zrobiełem zakupy -uśmiech nie znikał mu z twarzy- jakby ci się nudziło to dzwoń. Tu masz nasz adres, uważaj na siebie- Pożegnał się ze mną, ale kiedy chciałam go przytulić poczułam jego usta na policzku. Zrobił to bardzo delikatnie. Chciałam coś powiedzieć ale Sam wychylił głowe zza drzwi.
-Zamknij się od środka Scar, Dean dalej, czekam w aucie. -Wyszli razem. Nadstawiłam ucho. Gdy tylko usłyszałam silnik Impali, aż podskoczyłam z radości, w podskokach zbiegłam do salonu. Dwa dni sama. To będzie niekończonca się impreza. Już chciałam sporządzać liste gości, tak samo jak wtedy, gdy matka wyjechała do luksemburku na tydzien. W ostatniej chwili przypomniało mi się przecież, że jestem w bunkrze. Winchesterzy zabiliby mnie gdybym zdradziła naszą pozycje, ponieważ "nie wolno nam ufać nikomu", jak to zawsze powtarzał Dean. Pierwsze co, to zaczełam szukać alkoholu. Młodszy z braci pochował go kiedy tylko się wprowadziłam "Obojgu wam to dobrze zrobi, ty jesteś niepełnoletnia, a ty... ty jesteś poprostu alkoholikiem" zapamiętałam te słowa, Sammy potrafił być bardzo szczery. Zwłaszcza jeśli chodziło o Deana. Dostałam smsa. "Alkohol jest u Sama pod łóżkiem, nie mów mu że znalazłem ;-)"
-Dean, spadłeś mi z nieba!- Powiedziałam sama do siebie. Wyjełam pare butelek, włączyłam jakąś muzyke i przypomniałam sobie jak to bywało zawsze na dyskotekach. Na początku było sztywno, byłam w końcu sama. Ale po 5 minutach no powiedzmy, że alkohol ma swoje cudowne moce...


Zadzwonił mój telefon. Dźwięk dzwonka roznosił się po całym bunkrze, ale pytanie brzmiało gdzie?". Gdzie był ten pieprzony telefon? Biegałam po całym bunkrze, ale gdziekolwiek nie szłam AC/DC cichło, przechodząc obok pokoju Deana usłyszałam to wyraźnie. Ale co mój telefon robił w pokoju starszego z braci? Pchnełam drzwi, w pokoju był co prawda porządek, ale telefonu i tak nie mogłam znaleźć. Zajeło mi jakieś 5 minut zanim znalazłam go pod poduszką. Musiałam oddzwonić ponieważ Dean <niezłe wyczucie> dzwonił już dwa razy.
-Scarlett, czemu nie dobierałaś? -Spytał mnie, ale brzmiało to bardziej jakby mnie o coś oskarżał.
-Szukałam telefonu, spokojnie. Po co dzwonisz?
-No, w sumie po nic. Co porabiasz?- Odezwał się już spokojniej, teraz dopiero zrozumiałam, że szeptał.
-Ymm, no wiesz. Chodzę w tą i spowrotem, a ty?
-Nic ciekawego, siedze w szpitalu. Żadna nowość.- To chyba lekka przeginka. Bycie w szpitalu, to nie żadna nowość!
-Co się stało?! I dlaczego szepczesz?
-Zszywali mi ręke, a szepcze bo Sammy usnął na łóżku obok, nic mu nie jest. Jest troche obolały, jednym słowem, łowy udane- Nie musiałam widzieć jego twarzy, poprostu byłam pewna, że sie uśmiechał.- Spokojnie, wrócimy już niedługo, co prawda niechcą nas wypuścić do jutra ale znasz mnie, i tak nas stąd wyciągne.
-Dean, mam do ciebie pytanie- Powiedziałam znienacka, ale usłyszałam dialog między Deanem a pewnie jakąś pielęgniarką
"-Miał pan wypoczywać
-Wiem, wiem maleńka. Zaraz kończe.
-Prosze mi oddać telefon, przeszkadza pan innym pacjentom.
-Nie słyszałem skarg.
-Bo sie pana boją.
-To dobrze, pożegnam się i skończe. Niech ci będzie"
-Wiesz co Scar, musze kończyć.- Blondyn odezwał się do mnie.
-Rozumiem, trzymaj się. Pa- Skończyłam rozmowe, nie to żebym chciała, ale musiałam posprzątać zanim przyjadą. Nie wiedziałam jak to zrobiłam, ale był tam jeden wielki syf...


sobota, 26 lipca 2014

Rozdział 7

Znowu w trasie, jechaliśmy może niecałe 3 godziny i już dotarliśmy do bunkru.
-Zanim wejdziem musimy się jakoś pozbyć tego pasemka, Sammy może marudzić- Odezwał się Dean, wybudzając mnie przy okazji. Bez żadnego słowa, poprostu odczepiłam pasemko. Uroki dopinek. Mimo, że schowałam pasemko do kieszeni, miałam zamiar kiedyś je jeszcze założyć.
-Scar... Jak ty to zrobiłaś?- Spytał zdziwony
-No bo to dopinki, Dean to nic ciężkiego, to naprawde proste
-Dobra, ja wezme twoje bagaże, chodź za mną- Powiedział i podszedł do bagażnika, wyjął moją torbe ale zanim ją zażucił na ramie przyjrzał jej się, "Punk's not Dead" chyba mu nie pasuje. Zielonooki złapał mnie za ręke i pociągnął za sobą do wejścia. Zanim coś powiedziałam, drzwi bunkru się otworzyły i wyszedł jakiś mężczyzna w dłuższych brązowych włosach i <brzydkiej> koszuli.
-Cześć Sammy, co na obiad ?
-Spaghetti, ty jesteś pewnie Scarlett- Mężczyzna sie do mnie odwrócił i uśmiechnął.
-Tak miło mi cię poznać Sam- Wyłapałam jego imie kiedy Dean sie go pytał o obiad.
-A gdzie Gabriel ?- Przypomniałam sobie jak Dean mówił o Sammym i jego chłopaku.
-Wyszedł na zakupy, ale nie będe was trzymał w progu, Dean przesuń sie, panie przodem
-Dziękuje- Odezwałam się i przeszłam.- Szkoda, że Dean jest o tyle starszy a Sammy jest gejem. Przystojni są, mogłabym się wziąść za któregoś z nich. Gdy tylko weszłam, byłam bardzo zaskoczona. Ten bunkier faktycznie nie przypominał nory, ani metalowej skrzynki. Wyglądał jak willa. Wielki salon, korytarze prowadzące pewnie do innych pokoji. Wielki stół na środku salonu miał wymalowaną mape na blacie, dookoła było pare regałów.
-Dobra, pomyszkuj tu troche, wybierz sobie jakiś pokój- Powiedział młodszy brat Deana miłym głosem, było w nim coś przyjaznego, ale zanim ruszyłam do jakiegoś korytarza zatrzymał mnie Dean.
-Ide z tobą- Powiedział władczym głosem, nie miałąm ochoty się kłócić. Przejrzeliśmy jakieś 10 pomieszczeń zanim się zdecydowałam. Większość ścian było szarych, matowych tylko za łóżkiem była "cegłowa" tapeta. Samo łóżko, było dwuosobowe, szarno-biała poduszka i pierzyna idealnie pasowały do ciemnej ramy. Zamiast paneli był duży dywan. Zwykłe biurko, krzesło, czarna kanapa, telewizor na ścianie, ale co najciekawsze, z łóżkiem była wnęka w której było pełno broni. Wkońcu mieszkają tu łowcy. Starszy z braci zdążył mi coś o tym wspomnieć
-Będzie ci coś potrzebne? - Spytał wkońcu Dean, siedząc na kanapie.
-Pare ciuchów, buty, jakieś kosmetyki i co najważniejsze... - Przerwałam i zaczełam się śmiać, ponieważ łowca spadł z kanapy.
-Yhym, wracając do tematu - Powiedział Dean kiedy tylko sam opanowł swój śmiech.
-A no tak, co najważniejsze, pokaż mi gdzie jest kuchnia. - Blondyn zaprowadził mnie do kuchni w której akurat siedział Sammy.
-Mamy sprawe. Grupka demonów w Atlancie. Nic poważnego, Scar może pojedziesz z nami?- Spytał mnie młodszy z braci. Widać było, że przepełniałą go dobra energia. Ona go węcz rozszarpywała. Robił coś na komputerze, ale nagle wyskoczyła ikonka przy zakładce facebook "Gabriel napisał do ciebie wiadomość". Kiedy tylko to zauważył, wziął laptopa i powędrował do swojego pokoju pod pretekstem przebrania się.
-Idealnie, po drodze do Atlanty skoczymy na zakupy, co ty na to?- Szepnął Dean, wysłuchiwał co się dzieje w pokoju Sama, ale słychać było tylko klikanie.
-Albo zrobimy inaczej, znając życie Gabe zaraz się tu pojawi, jedziemy teraz. -Starszy łowca podszedł do pokoju brata, zapukał i poinformował o planie. Gdy tylko ten się zgodził, Blondyn złapał mnie za ręke i wyszliśmy z bunkru. Pojechaliśmy do pobliskiej galerii. Strój na jakiś bal, codzienny, strój FBI <?>, kilka par spodni, jakieś bluzki, kurtki, swetry. Jednym słowem, całą garderobe jaką potrzebowałam. Kiedy tylko kupiliśmy kosmetyki, trafiliśmy do jakiegoś sklepu z butami. Tam zaczął się koszmar Deana.
-Dean! Przynieś mi jeszcze te różowe szpilki. -Krzyknełam do niego, dobrze że łowca miał pełno pieniędzy. Niezbyt mnie interesowało skąd.
-Mierzysz już dokładnie 56 parę butów! Błagam skończ bo się tu zestrzele!
-Nie marudź! Podaj mi to.
-Wolałbym już walczyć z szatanem i powstrzymać apokalipse. ZNOWU!
-Dobra, dobra. Weźmiemy te 23 pary. - Powiedziałam i podeszłam do kasy. Kiedy tylko zielonooki blondyn zapłacił i zaniósł wszystko do impali odetchnął z ulgą. Ruszyli spowrotem do "domu", jeśli można by tak nazwać ten bunkier.
-Więcej nie mogłaś wziąść, c'nie?- Spytał mnie Dean gdy tylko weszliśmy do mojego pokoju.
-Nie żucaj tego tu! Połóż na kanapie. - Zauważyłam, że Dean chce to wszystko poprostu żucić na podłogę. Po moim trupie! Pobrudziło by się tylko. Noc nie była taka zła, pomijając fakt, że przez pierwsze dwadzieścia-trzy minuty myślałam tylko i wyłącznie o Deanie. Z samego rana pojechaliśmy do Atlanty. Chłopcy znaleźli jakiś motel, w którym mieliśmy spędzić najbliższe pare dni. Średnio mi się widziało spanie w jednym pokoju wraz ze starszymi mężczyznami, ale nie mogłam marudzić. Dobrze chociaż, że mieliśmy osobne łóżka. Tak myślałam dopóki nie weszłam do środka.
-Dwa łóżka? - Nawet nie wiecie, jak bardzo byłam zdezorientowana. Chociaż perspektywa spania z Deanem wcale nie była taka zła.
-No nic, ja i ty śpimy razem na podwójnym, Sammy, zajmiesz to drugie?- Odezwał się blondyn. Sam nie spierał się, czułam że coś kombinują. Żaden się mnie nie spytał o zdanie. Chyba muszę sie do tego przyzwyczaić. Młodszy z braci odrazu otworzył torbę i wyjął dwa noże, trzy pistolet i... nóż, ale taki bardzo nietypowy bo był zrobiony z kości...
-Pierwsze ostrze jeśli chcesz wiedzieć. -Dean się do mnie uśmiechnął. Odwzajemniłam ten uśmiech, ale mój był taki, niewinny, nie to co jego. Sam wyjął też wode święconą i jakąś kartke którą mi wręczył.
-Egzorcyzm. Naucz sie go, pośle demona tam gdzie jego miejsce, sól je rani, a tym nożem je zabijesz.- Wytłumaczył mi wszystko po koleji. Wpadłam na pomysł.
-Umiecie robić granaty?- Spytałam. Dean się roześmiał a jego wzrok mówił "jeszcze pytasz?"
-To dlaczego nigdy nie połączyliście wody święconej i soli? W czasie gdy oni będą cierpieć łatwiej będzie je egzorcyzmować.- Chłopcy momentalnie sie na mnie spojrzeli, myślałam, że mnie wyśmieją ale usłyszałam tylko jak Sam mówi
-To genialne! Ale nadal nie mamy planu.
-Jak to nie? Wbijamy, mordujemy i spadamy.- Odezwał się zdziwiony Dean. Słaby plan, ale na szczęście mają mnie.
-A może by tak. Mnie nie znają, a w mieście dzisiaj jest podobno jakiś bal. Pójde tam, wezme ich na osobność i ich wysadze.
-Scarletto, jesteś geniuszem!- Powiedział do mnie Sam. Tak, jestem geniuszem. Ale macie racje, podnoście moje ego.
-Bal jest za godzine, mam jakąś sukienke ze sobą. Pójdziecie ze mną ale nikt nie może was zobaczyć.
-Aj aj kapitanie- Odezwał się Dean. Niezbyt podobał mu się plan, ale moim zdaniem to było genialne. Godzine później dotarłam na bal. Pierwsze do czego się dobrałam to był bufet, dośc oczywiste. Szkoda tylko że jedzenie było obrzydliwe.
W końcu zobaczyłam te demony, czterech biznesmenów. Przynajmniej tak mi sie wydawało.
-Przepraszam, jestem Emilia Johnson (tak kazał mi się nazywać Dean), mogłabym panów prosić na chwilkę?- Spytałam totalnie na luzie. Musiałam udawać, że w torebce wcale nie mam dwóch granatów.
-A w jakiej to sprawie?- Spytał jeden z nich.
-Mam do państwa sprawe biznesową, może wyjdziemy na zewnątrz?- Włączyłam swój flirting mode.
-Hmm, no dobrze. Przejdźmy się. - Odezwał się wkońcu jeden, po krótkiej chwili ciszy. Gdy tylko wyszliśmy zobaczył kryjących się da drzewami Winchesterów. Sammy dawał mi znak, że czas. Pomyślałam że fajnieby było mieć swój tekst.
-Adijos biczys!- Krzyknełam i żuciłam granaty. Zza drzew wyskoczył Dean i podobijał demony.
-Gratulacje. Pierwsze udane łowy...


środa, 23 lipca 2014

Rozdział 6

Spałam może z dwie/trzy godziny. Miał racje podróż jest długa, byłam skierowana twarzą do szyby dlatego Dean nie zauważył, że nie śpie. Usłyszałam kawałek rozmowy telefonicznej.
"Tak mam ją. Nie. Nie. Siedemnaście. Trzy godziny. W bagażniku. Sama wybierze. Nie, nie pozwalam jej na za dużo. Musze kończyć chyba się budzi. No. Trzymaj się Sammy."
-Nie ładnie jest podsłuchiwać- Odezwał się pierwszy. Czyli jednak zauważył, no trudno. Jego oczy o kolorze głębokiej zieleni był wpatrzone w drogę. Ja za to swoimi bacznie obserwowałam blondyna. Okulary nadal miał założone na swoich włosach, kurtka wyglądała już na podniszczoną, gdzieniegdzie brąz był poprzecierany i przechodził w czerń. Lekko poplamione, ciemne jeansy ale moją uwagę przyciągneła jego koszulka. Jego zakrwawiona koszulka.
-Ty krwawisz!- Ta myśl, która przerodziła się momentalnie w krzyk obudziła mnie całkowicie.
-To nie moja krew- Powiedział ze spokojem Dean, poczym zauważył w moich oczach niezrozumienie.
-Wyglądasz jak szczeniaczek kiedy czegoś nie rozumiesz. To nie jest krew ani moja, ani człowieka. Kiedyś ci to wytłumacze, mamy jeszcze dwie godziny drogi, opowiedz coś o sobie, może chcesz stanąć gdzieś? Na stacji czy coś?
-Tak właściwie to tak, stań na tamtej stacji- Pokierowałam nim, a co ciekawsze, zrobił to. Kiedy tylko samochód się zatrzymał wydostałam się na zewnątrz.
-Nie oddalaj się
-Ide tylko na stacje po coś do jedzenia. Kupić ci coś?-Zapytałam z grzeczności, no i może też tak troche bo nie miałam pieniędzy.
-Tak, placek- Uśmiechnął się i dopowiedział:
-Błagam cię, nie zapomnij. Mój brat zawsze zapomina kupić
-To daj mi coś pieniędzy, bo nic nie wziełam- Tym razem odwzajemniłam ten uśmieszek. Dał mi pare banknotów i poszłam coś kupić. Ale za nim weszłam do sklepu zdążyłam usłyszeć jeszcze jgo krzyk
-Nie zapomnij o placku!- Maniak jakiś, ciekawe co by się stało jakbym nie kupiła, chyba jednak wole nie wiedzieć. W końcu dostałam się do klimatyzowanego budynku, półki były równiótko poukładane, wszędzie były puszki, ciastka, chipsy i misie. Wziełam jakieś ciasto na którym pisało "Apple Pie", po drodze do kasy zgarnełam pare rzeczy, paczke ciastek orzechowych, tymbarka jabłko-arbuz i misia. Tak symbolicznie, Babcia zawsze mi kupywała misie jak gdzieś jechałyśmy. Zaczeło się to po śmierci dziadka gdy miałam 5 lat. W końcu podeszłam do kasy, kolejka nie była długa, dwóch mężczyzn w jeansach i zwykłych T-Shirtach z nadrukami, chyba ze Star Wars. Była także jakaś starsza pani z wnuczką, ale zanim zdążyłam sie napatrzeć, kolejka się skończyła a ja stałam przy kasie.
-Dzień dobry, to wszystko?- Spytał sie mnie sprzedawca, chłopak miał czerwonego irokeza, bardzo wysoko podniesionego. "Tona żelu" pomyślałam, biała koszula a na niej jakiś czarny faruch.
-Tak, to wszystko. Ile płace?- Spytałam się uśmiechając, no bo chyba nie wypada krzyczeć "Porwali mnie!" prawda? No ale cóż, w sumie Dean miał rację, sama wsiadłam.
-23,49 proszę pani- Odwzajemnij mój uśmiech, w innych okolicznościach może bym zaczeła flirtować, albo podałabym mu mój numer. Póki co, podałam mu pieniądze. Niby zostało troche reszty, jakieś 26 zł z groszami, ale zachowałam to dla siebie. Blondyn nie musi o wszystkim wiedzieć. Wyszłam ze stacji na parking, gdzie stał Chevrolet. Podałam Deanowi ciasto, wyglądał jak "dziecko szczęścia" jak to sie mówiło u nas w szkole.
-Dzięki za ciasto, ale przydałoby sie jeszcze piwo, nie sądzisz?- Spytał mnie podczas jedzenia ciasta.
-Nie mam dowodu, sam musisz sobie załatwić alkohol.
-No tak niezbyt, jestem poszukiwany w... paru krajach- Uśmiechnął sie do mnie. Lekko zacinając sie przy liczeniu. Widać podróżuje z kryminalistą, ale postanowiłam nie ciągnąć tematu.
-Prowadzisz, nie możesz pić, chce dotrzeć cało do tego całego bunkru.
-Nie znasz jeszcze moich możliwości dziewczynko- I znowu rozważam uderzeniego go w pyszczek.
-Nie jestem dziewczynką! Mam prawie 18 lat!
-W dziecince mówiłaś, że cytuje "To nielegalne! Ty wiesz ile ja mam lat? Siedemnaście! Jestem nieletnia"
-Dziecince? Pozatym to co innego.
-Ale piwa nie możesz kupić...
-No nie, i nie marudź- Odezwałam się, a raczej rozkazałam.
-Od kiedy ty tu żądzisz? To chyba ja cie porwałem, nie?- To moim zdaniem było nie na miejscu, staliśmy na parkingu pełnych ludzi, a on sie przyznał, że mnie porwał <głupie z jego strony>
-Zadarłeś ze złą dziewczyną, chłopcze- Uśmieszek pojawił mi sie na twarzy, Dean też się uśmiechnął po czym podszedł do bagażnika.
-Mam coś dla ciebie. Robi sie zimno więc... prosze, czerwony kapturku- Potym pokazał mi coś co naprawde wyglądało jak... no, to coś co nosił czerwony kapturek. Nigdy nie oglądałam takich bajek...


wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 5

"Przestań wydzwaniać, przestań wydzwaniać..."
To jedyna rzecz o której mogłam myśleć. Nie, czekaj... Chevrolet. Czarny. Staje naprzeciwko mnie.
-Wsiadaj.-To był ten sam męski głos co w telefonie. Nie widziałam jego twarzy. Odruchowo przekręciłam głową. Byłam na straconej pozycji. Sama na przystanku. W głowie miałam miliony zakończeń tej historii, głównie ja leżąca gdzieś na poboczu z nożem w brzuchu...
-Wsiadaj, bez gadania- Powiedział głos, bardziej niż prośba brzmiało to jak rozkaz
-O-okey- "Co ja robie. Wsiadam do czyjegoś samochodu z przyciemnionymi szybami z nieznanym jej MĘŻCZYZNĄ starszym odemnie." Mój umysł powtarzał to, wysyłał impuls do każdego skrawka mojego ciała, ale ono jak zachipnotyzowane, każdy nawet najmniejszy atom w moim ciele rozkazywał mi wsiąść.
-Wsiadłaś- Powiedział ochryple, nie musiałam na niego patrzeć, byłam pewna, że się uśmiecha.
-Kazałeś- W tym momencie się na niego spojrzałam, w moim spojrzeniu był nie tylko strach ale i ciekawość.
-To dobrze- Powiedział zdejmując okulary. Te oczy. Głęboka zieleń. Rysy twarzy były tak idealne, był przystojny i to bardzo. Musiałam przyjrzeć mu sie bardziej. Ciemne-blond krótkie włosy. Twarz cholernie symetryczna. Miał na sobie koszule, kurtkę skórzaną i jeansy. Zwykłe buty, okulary aktualnie miał założone na włosach, które się miękko pod nimi uginały. Kiedy mu sie bardziej przyjrzałam, stwierdziałam, że jest młodszy niż myślałam. Ja co prawda miałam dopiero siedemnaście lat, ale on wyglądała na jakieś... dwadzieścia? Radio z którego wydobywało sie właśnie AC/DC było jeszcze na kasety. To było dziwne miałam na sobie koszulke tego zespołu a w radio "Higway To Hell"
Nie wróżyło to zbyt dobrze. Autostradą do piekła. Świetnie...
-Kim jesteś? -Spytałam w końcu. Chociarz nie wiem czemu, czułam że go znam.
-Dean -Odpowiedział krótko przystojny nieznajomy.
-Dean, co? - Spytałam jakby śmielej.
-Dean Winchester. Dwadzieścia-trzy lata, zielone oczy, wolny. Coś jeszcze chcesz wiedzieć Scarletto? - Spytał uśmiechając sie. W tym momencie zapomniałam o wszystkim. Z jednej strony ten uśmiech, ale z drugiej coś mnie w nim nie pokoiło, może chodziło o to, że mnie zna? Niewiadomo ile o mnie wie.
-Okej, więc...-Zaczełam nieśmiało rozmowe, co mogłam powiedzieć facotowi z którym gadałam pierwszy raz?
-Więc...- Powtórzył wraz z jego nonszalanckim uśmiechem który od paru minut nie znikał mu z twarzy.
-Więc, dlaczego mnie PORWAŁEŚ?-Spytałam specjalnie podkreślając to słowo.
-Nie porwałem cie, sama wsiadłaś- Punkt dla niego.
-Dlaczego mnie śledziłeś?
-Bo jesteś ważna, potrzebna, wyjątkowa.- Spojrzał sie na mnie, zauważyłam błysk w jego oczach. Nie wróżyło to niczego dobrego.
-Gdzie jedziemy?- Rozluźniłam sie, jestem ważna, dla kogo? Jestem potrzebna, czyli mnie nie skrzywdzi. Jestem wyjątkow, to chyba był poprostu komplement. Rozważałam uderzenie go w twarz...*
-Muzyka ci chyba odpowiada c'nie? -Powędrowałam za jego wzrokiem. No tak, koszulka.
-Tak, ale mógłbyś patrzeć na droge, mam zamiar przeżyć dzisiejszy dzień- Odpyskowałam jak to miałam w zwyczaju.
-To dobrze- Odpowiedział mi, poczym odwrócił wzrok.
-To gdzie jedziemy? Nie odpowiedziałeś mi.-Zagadnełam znowu temat. Skoro już jade z obcym facetem, chce chociarz wiedzieć gdzie.
-Matka wie o tym pasemku? Podoba mi sie- Znowu zmienił temat.
-Wie, nie jestem dzieckiem. Ale nie zmieniaj tematu.- Powiedziałam już troche groźniej. Mimo, że byłam na straconej pozycji nadal miałam swój temperament.
-Spokojnie tygrysico, cofnij sie bo zaraz sie pocałujemy- ta perspektywa nie była wcale taka zła- jedziemy do ciebie, weźmiesz pare rzeczy i pojedziemy do bunkru. Tam czeka na nas pare osób. Tam będziesz bezpieczna.
-Czyli jednak mnie porywasz? To nielegalne! Ty wiesz ile ja mam lat? Siedemnaście! Jestem nieletnia!-Wpadłam w panike, on chciał mnie wywieźć do bunkru. Do bunkru?! To już lekka przesada.
-Spokojnie, to wygląda lepiej niż brzmi. To tylko taka nazwa, w środku wybierzesz sobie pokój, pojedziemy na zakupy, udekorujesz go czy co tam dziewczyny zwykle robią...
-A w tej waszej norze hobbita** nie ma żadnej dziewczyny?- Spytałam lekko zdenerwowana
-Jeśli żadnej nie przyprowadze, ale nie bój sie. Nie ma żadnej na stałe. Jestem ja, mój brat, jego chłopak no i teraz Ty.
-Nie powiedziałam jeszcze, że jade!- Oburzyłam sie, nie dość, że najpierw mnie śledził to jeszcze chciał żebym sie do niego wprowadziła. Idiotyzm totalny, co by w takiej chwili powiedział Cas?
-Nie masz wyboru skarbie...- Reszte drogi jechaliśmy bez rozmów. Mijaliśmy różne miejsca po drodze, gospode, dom bliźniaków Twinkle, las i cmentarz ale rozpoznawałam te miejsca. Wkońcu jechaliśmy do mnie. Co moja matka powie na moją wyprowadzke? Zanim zdążyłąm o tym pomyśleć dotarliśmy do mnie.
-Pożegnaj sie, zabierz pare rzeczy. Zaczekam w aucie. Bez żadnych przekrętów bo...- Niedałam mu dokończyć, porwał mnie, grozi mi, chyba jednak nie będziemy dobrymi znajomymi...
-BO CO?!- Spytałam mocno podniesionym głosem
-Uspokój sie, masz 5 minut.- Po tych słowach wyszłam całkowicie oszołomiona i wściekła, moje zielone oczy były pełne gniewu, po lewym policzku spłyneła mi łza. Nie wiedziałam dokładnie czy to z nerwów czy może ze strachu. Otarłam ją wierzchem dłoni, poprawiłam włosy i weszłam do domu.
-Hej mamo, wiesz jak cie kocham prawda?- W tym momencie zrobiłam najsłodszą mine na jaką było mnie stać. Maślane oczka, usta lekko wygięte i rozszerzone źrenice. To zawsze działa.
-Tak tak, co chcesz?- Ale nie na moją mame...
-No więc... Wyprowadzam sie.
-Gdzie? Nie jesteś pełnoletnia!- Matka się oburzyła. Nie dziwne, wkońcu jestem jej córką.
-Mamo, mam urodziny za miesiąc. Jestem pełnoletnia - chociarz jeszcze przedchwilą krzyczałam do Deana, że nie jestem - wyprowadzam się do... do mojego chłopaka!- Powiedziałam chłopaka? No cóż, jak widać to jedyne co w tej chwili przyszło mi na myśl. Matka zaczeła otwierać usta ale zamiast jej wysłuchać poprostu uciekłam do mojego pokoju. Czas sie spakować. Szara torba z różowym napisem "Punk's not dead" była idealna żeby pomieścić wszystkie moje rzeczy. Pare bluzek, jeansy, jakaś bielizna, bluzy, getry, buty, dużo butów, kosmetyki i dwie skórzane kurtki. Tyle mi starczy, reszte musi mi kupić Dean, jak to moja matka powtarzała "Chciałeś panią, rób na nią". Zażuciłam torbe przez ramie i zeszłam na dół. Pożegnałam sie z matką i wróciłam do Impali.
-6 minut i 25 sekund...-Powiedział patrząc mi prosto w oczy. Czułam jakby czytał mi w myślach
-Co z tego?
-Spóźniłaś się-Odparł, zupełnie aroganckim tonem. Jakby mówił do mnie starszy brat.
-Chrzań sie- Ten tekst pasował idealnie. Porwana, sfrustrowana, sfochana i pyskata. Nic sie nie zmieniło. Nawet w takiej sytuacji.
-Nie pyskuj bo pojedziesz z tyłu. Albo w bagażniku. Wtedy to będzie porwanie- Miałam ochote go uderzyć, znowu, ale żal mi było moim paznokci, mogłyby się połamać na jego twarzy... Chociaż jakbym wygieła trochę ręke...
-Może lepiej sie prześpij- Jego głęboki męski głos wyrwał mnie z mojego pałacu. Tak nazywałam miejsce gdzie odpływam kiedy myśle. Kiedy myśle na przykład o tym, że potrafiłabym przemeblować jego twarz na jakieś miliard sposobów. Arogancki dupek.
-Czemu miałabym iść spać?- Spytałam wkońcu.
-Długa droga przed nami, sądze że jakieś 6 godzin. Śpij, jesteś bezpieczna- Nie musiał mówić nic więcej, odwróciłam głowe w stronę okna i zasnełam...
*Zdanie "pierdo*nąć go w ryj" niezbyt pasowało do jego przystojnej twarzy.
** Bilbo mieszkał w takim cosiu podobnym do bunkru, nie?


niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 4

Jak tylko weszłam do szkoły Castiel żucił mi sie na szyje.
-Hej brachu, What the Fuck?
-Cześć Scarlett- Powiedział swoim uroczym głosem Cas. Za nim stał Jace. Teraz to ja żuciłam mu się na szyje
-Hej
-Hej, dzisiaj tak późno?- Spytał
-No, autobus mi uciekł- Odpowiedziałam. Pogadaliśmy jeszcze chwilke i rozeszliśmy sie na lekcje.
Na następnej przerwie podbiegłam do Anny
-Pokłóciłam sie z Dominikiem, to koniec. Moje serce zajmuje tylko... Sama wiesz kto.
-No chyba żartujesz Scar- Odpowiedziała Anna
-Tak, a tak btw to jedziesz jutro do Gali?-Miałam na myśli galerię handlową do której często jeździliśmy bez pieniędzy i na gape. Tak samo zagadałam do Kaspra, Casa, Sary i Jace'a. Reszta dnia mineła szybko. Nadszedł wieczór. Nareszcie, poszłam pod prysznic. Stojąc wpół nago w łazience zaczełam zmywać makijaż. W końcu sie rozebrałam i wskoczyłam pod prysznic. Szlag! Skończył się szampon. No nic, wykompałam sie i ubrałam. Tym razem bokserki moro i ciemno-zielona podkoszulka. Następnego dnia (sobota) walentynki. I wiedziałam o tym. Wstałam równo o 09:00. Poszłam do łazienki, podkręciłam włosy. Umalowałam sie, czarne grube rzęsy, czarno-szare cienie i lekka szminka.Poszłam sie ubrać, czarne poprzecierane jeansy, koszulka szara z czerwonym napisem AC/DC z szerokimi dziurami na ramiona, za naszyjnik ubrałam pentagram na rzemyku. Na końcu zjadłam śniadanie i pojechałam do galerii.Tam spotkałam sie z wszystkimi. Od początku Jace chodził koło mnie i gadał tylko ze mną. No dobra nie tylko, ale przeważnie. Kiedy usiedliśmy w Savannie odrazu podzielilśmy sie na krzesła. Ja i Jace usiedli razem na kanapie. Kasper na kanapie razem z kurtkami a Cas obok na krześle. W pewnym momencie Jace przybliżył sie do mnie, siedzieliśmy tak blisko przez pare minut aż wkońcu objął mnie w pasie a ja położyłam mu głowe na ramieniu. Dla mnie było to coś cudownego. Siedzieliśmy tak przez jakiś czas aż wypiłam kawe i poszlismy dalej. Chwilke pochodziliśmy i usiedliśmy na kanapie w kfc. Siadając zobaczyłam ręke Jace'a. Usiadłam tak by jej nie przygnieść ale on sie przysunął i objął mnie.Prawą ręką najpierw jadł. Potem powędrował na moją noge i wodził nią w góre i w dół, jednocześnie kładąc głowę na mym ramieniu. Byłam podniecona ale nie wiedziałam co zrobić więc oparłam sie o niego. Prawie leżeliśmy na kanapie. Wtedy Kasper zawołał
-Dobra zakochańce, ja lece.
-Ja też sie zbieram- Powiedział Cas.
I tak zostali sami. Sarah, Jace i ja. Przyjaciółka usiadła naprzeciwko nas i mówiła o różnych rzeczach ale ja poza Jacem nie widziałam świata. Delikatnie mnie obejmował i gładził moją ręke. Poszliśmy znowu do savanny. W tej galerii nie ma nic ciekawego. Tym razem Sarah zamówiła sobie loda. Ja usiadłam razem z Jacem naprzeciw Sary. Chłopak położył głowe na moim ramieniu i złapał mnie za dłoń.Oparłam sie o niego i rozmawialiśmy razem ze Sarą.
-Pocałuj ją!- Krzykneła Sarah
-Sarah, weź On ma dziewczyne- Powiedziałam.
-No właśnie. A siedzi tu z nami. W walentynki! -Odpowiedziała mi pyskata przyjaciółka. Czegoś ją jednak nauczyłam. Pomyślałam, że Jace coś powie ale zamiast tego zwyczajnie pocałował mnie w policzek. Był to cud. Nie wiedziałam co zrobić. Byłam smutna i szczęśliwa naraz. W tym momencie poszedł do toalety.
-Nie uwierzysz- Powiedziała Sarah
-Co?
-Kiedy zostawiliśmy cie na chwilkę, spytałam sie go, czy mu sie podobasz. Odpowiedział, że strasznie i, że chce cie pocałować w usta.- Nic nie odpowiedziałam bo Jace wrócił. Ułożył sie jak poprzednio
-Nadal jesteś ze swoją laską?- Spytała Sarah.
-Tjaa, ale niedługo z nią zrywam i będę z inną.- Wtedy mocniej mnie przytulił. Jakby już wiedział kto będzie tą następną. Ja mimo wszystko tylko sie uśmiechnełam, chociarz miałam ochote krzyczeć "Tak!". W głębi duszy czułam, że to najlepsze co mogło sie wydażyć. Nagle zauważyłam kątem oka. Prawie przegapiłam taką ważną rzecz. Stał tam! Przyglądał sie wszystkiemu. Beszczelnie patrzył sie i uśmiechał. Jakby mówił "Dobrze ci idzie, nie zepsuj tego". Ale to nie o to chodziło. Miał coś w spodniach. Brzmi to dwuznacznie, ale zauważyłam drewnianą rączke. To był nóż, albo coś w ten deseń. Byłam tego pewna. Wystraszyłam sie, "Spokojnie, jest tu zadużo ludzi... Nic nie zrobi... Jace mnie obroni..." Powtarzałam w kółko w myślach, ale nieznajomy nadal się patrzył. Nie zdejmują swoich okularów leniwie odwrócił sie i wszedł w jakąś alejke pełną ludzi. "Przypadek... to był telefon... patrzył sie na kogoś innego".W tym momencie poczułam jak Jace podnosi głowe.
-To nie jest aby Drake?- Obie spojrzałyśmy sie.Nie znałam go, ale za to Sarah odrazu zaczeła krzyczeć. "Baran, olewa Sare" pomyślałam kiedy przeszedł obok Savanny. Ale Jace nie położył już głowy na moim ramieniu. Teraz ja przejeła tą pozycje. Sarah pobiegła za Drake'iem. Zostawiła kurtke, więc wróci. W tym momencie Jace zaczął jedną ręką gładzić moją noge, a drugą dalej delikatnie trzymał moją dłoń i bawił sie pierścionkiem.
-Cobra, ładne.-Powiedział gdy tylko dobrał się do pierścionka
-Mhm- Powiedziałam delikatnie kryjąc swoje podniecenie tym jak mnie złapał. Jak delikatnie mnie obejmował. Jak moje brązowe włosy opadały na jego ramie. Próbowałam wypatrzeć moje czerwone pasemko które gdzieś znikneło.
-Wiesz, że kiedyś na wycieczce(...)- Zaczął opowiadać różne historie. Niektóre wcale nie były śmieszne, albo po prostu ich nie rozumiałam. Ale musiałam sie śmiać. Poprostu musiałam. Opowiadając historie zaczął delikatnie podnosić moją bluzke. Podniósł ją zaledwie z jednego boku, pare centymetrów. Ale sam dotyk jego dłoni na mojej gołej skórze, wprowadził mnie w nieprawdopodobny stan. Byłam podniecona. Bardzo. Było mi strasznie gorąco od jego uścisku. Jego dłoń wędrowała w góre i w dół po mojej nodze. Delikatnie, nie wiedząc kiedy podniosłam głowe pozwalając Jace'owi położyć sie na moim delikatnym, i białym ramieniu. Delikatnie muskał je wargami. To było cudowne, niesamowite. W tym momencie wróciła Sarah
-Co tam gołąbeczki?- Troche mi zajeło zanim doszłam do siebie. Kiedy to zrobiłam, lekko odgarnełam grzywke, żeby nie udeżyć Jace'a i włączyłam sie do rozmowy. Porozmawialiśmy chwile i wtedy dostałam telefon.
-Przepraszam was- Powiedziałam i odeszła trochę dalej. Nieznany numer.
-...
-Halo?-Odezwałam sie jako pierwsza
-...
-Halo, jest tam ktoś?
-Czekam...- Powiedział tajemniczy, aczkolwiek cudowny głęboki męski.
-Myślisz że to jest zabawne- Powiedziałam lekko przestraszona.
-...
Rozłączyłam sie. Wracając, nadal miałam dziwne obawy, że to nie był poprostu żart.
-Kto to był?-Spytała Sarah
-Głuchy tel... Chwilka sms.-Sięgnełam po telefon. "Wracaj" głosiła wiadomość. Nieznany numer...
-Ej ludziska, ja musze lecieć sorka. Pa- Poczym wstałam i wyszłam z galerii. To nie było normane, że na zawołanie nieznajomego zostawiałam znajomych.
-Nie krzycz. Nic sie nie dzieje. Jest okey.-Powtarzałam...

Rozdział 3

Nadszedł niemiecki, wcisnełam się na swoje miejsce. Ławki są tam po 5 osób a ja siedziałam w najlepszym miejscu. Po swojej lewej stronie miałam grzejnik i okno z cudnym widokiem na park, z tyłu szafke, z przodu Ann a z prawej Christi która zawsze miała coś do jedzenia.
-Moge cie zeswatać z moim Kumplem?- Zapytała mnie Ann
-No chętnie- Odpowiedziałam myśląc o tym że już dawno nie miałam chłopaka.Odkąd zerwałam z Andrewem za bardzo cierpiałam, potem pojawił sie Jace i jakoś tak wyszło. Ann zrobiła mi zdjęcie, wypytywała o różne rzeczy i wkońcu wysłała. Dominik odpisał, że chętnie sie ze mną spotka. Piątek był docelową datą. Kończyłam wtedy o 12:20 i o 13 mieliśmy sie spotykać na randce.
-Scarletto!- Wykrzyczała pani od niemieckiego.
-Tak?- Spytałam wkurzona . Niecierpiałe kiedy ktoś tak do mnie mówi.
-Nie rozmawiaj!- Po niemieckim wyszłam z klasy, właściwie to wychodziłam już ze szkoły. A jeszcze dokładniej to sie zrywałam z pięciu lekcji... Stałam przy drzwiach kiedy zobaczyłam Jace'a który stał naprzeciwko, patrzył sie na mnie, więc podeszłam. Na powitanie jak zawsze przytulił. Wtedy dołączyła do nas reszta. Położyłam plecak i w tym momencie Jace wziął mnie na ręce i tak trzymał, że "leżałam" mu na rękach.
-Moge cie wynieść ze szkoły?- Spytał uśmiechając się. Ten uśmiech był niesamowity.
-Weź mój plecak- Żuciłam szybko do Kath, ponieważ Jace nie czakał na odpowiedź. Kiedy już mnie położył poszłam na przystanek. Kiedy tylko podjechał mój autobus pożegnałam się z wszystkimi, wziełam plecak i pojechałam. Po dłuższej podróży (korki itp.) wreszcie dotarłam do Wysocka. Idąc z przystanku widziałam znowu tą samą postać co ostatnio. Tym razem widziałam go dokładniej. Ciemno-Blond włosy na żel. Siedział w czarnym Chevrolecie Impali z 67'. Był to mój wymarzony samochód . Gapił się na mnie a ja na niego. Poczułam się niezręcznie patrząc w jego ciemne okulary. Miały srebrne obramki przez co bardziej widziałam jaką miał bladą skórę. Był przystojny, ale dużo starszy ode mnie, więc poszłam do domu. Kiedy tylko przekroczyłam próg mój telefon połączył się z wi-fi i dostałam zaproszenie do znajomych. To był Domi. Popisałam z nim trochę. Odrazu poczułam go lubię. Nadeszła 22:00 byłam ubrana w czarne bokserki i czarną satynową podkoszulkę. Włosy miałam związane grubą czarną gumką w kitkę. Położyłam się razem ze swoim psem. Doberman wskoczył na łóżko i pod pierzyne. Kiedy szykowałam sie do snu napisał Dominik.
-Zimno nie?- Spytał
-Bardzo, jak chcesz możesz wpaść. Razem będzie cieplej- Zaśmiałam sie, ale dla Dominika to chyba nie był żart, bo sie zgodził. Nie przyjechał. Poczułam senność.
-Dobranoc- Napisaliśmy do siebie i poszła spać.
Rano kiedy wstałam zobaczyłam, że dostała sms. "Nic z tego nie będzie. To koniec" od Dominika. Nie przejełam się. Znowu mogłma flirtować z Jace'm. "Musze zrobić coś żeby nie iść na pierwszą lekcje, mam test!" I jakimś cudem zasnełam. Spadam. Czuje to. Coś spada ze mną, przyjrzałam się, to nie coś, a ktoś. To ten facet, on nie spada za mną. Goni mnie, musze uciekać! Dogania mnie, chce mi coś powiedzieć łapie mnie za noge... Obudziłam się.
-Zaspałaś!!! Jest już dziewiąta!- Nie obudziłam sie sama, to krzyk matki doprowadził mnie do takieo stanu.
-Jak to?! Zaspałam na dwie lekcje? No nic pójde na trzecią.- Wstałam, ubrałam się jak zawsze. Czarne Jeansy, czarna bluzka, koszula moro i szare trampki. Podeszłam do lustra.
-Dzisiaj coś zmienie- Powiedziałam do siebie i zaczełam podkręcać grzywke. Sama grzywka nie pasuje. Podkręciła włosy i poszłam do szkoły.

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 2

Po szkole stałam na przystanku. Vickeron, Anabell, Sarah, Kasper, Derek i Ja. Chłopacy jak to dzieci poszli do nieznajomych i" zaczeli się zaczepiać.Umówili się na "ustawke", mieli wrócić ze znajomymi. W tym momencie przyszedł do nich Jace. Ci idioci namówili go aby z nimi poszedł się bić, zgodził się po dłuższym przekonywaniu. Widziałam, że Jace sie na mnie gapi. Wtedy zauważyłam, że idą ci chłopcy z jakimś starszym kolesiem który uciekł jak tylko zobaczył Jace, większość osób zrobiła tak samo. Tylko nie jeden. Poszliśmy do niego. Zaczeliśmy się śmiać bo znaliśmy się z tym chłopakiem, poszliśmy pod ich szkołę.Czekaliśmy tam chwilkę, Jace cały czas się na mnie patrzył, ja w sumie na niego też, ale JA przynajmniej próbowałam to ukryć. Potem poszliśmy spowrotem na przystanek, kiedy wszyscy rozmawiali padł temat rodzeństwa. To był mój pierwszy osobny temat z Jace'm który przeszedł na temat psów. Okazało sie że mieszka niedaleko mnie. W tym momencie Ja i Sarah poszłyśmy pisać test z Biologii. Po teście ( który dla mnie był strasznie ciężki ) wszyscy oprócz Jace i Kaspra pojechaliśmy autobusem do galerii. W trakcie jazdy na gape, okazało sie że jedziemy złym busem.
-To nie do galerii a na do innego miasta!- Krzyknął Vick. Na następnym przystanku wysiedliśmy i poszliśmy do Mc'Donalda, bo było bliżej niż do galerii. Oczywiście jak zawsze pokupywaliśmy pełno jedzenia i poszli się bawić.
-Bitwa na piłki ! Skład dziewczyny na chłopaków !!!- Krzykneła Ann. I tak zaczeliśmy się żucać, kiedy wyszłam się napić zobaczyła, że do chłopaków i Ann przyszedł ktoś z obsługi i ich upomniała. Mnie i Sare to omineło. Postanowiliśmy wyjść na dwór na małą zjeżdżalnie. Najmiejsza z nas, Ann mierzy ponad 150cm, a zjeżdżalnia do 130. Rura była zamknięta, więc po prostu weszliśmy do środka. Mieliśmy pewne problemy bo byliśmy za wysocy, lub za grubi, ale daliśmy radę. Usiedliśmy na półpiętrze i gadaliśmy. Było niezbyt wygodnie. Przynajmnej dla mnie bo to na moich nogach leżała Sarah. W pewnym momencie zostali tylko Ja, Sarah, Ann i Vickeron. Opowiadaliśmy sobie straszne historię, było ciemno a my byliśmy w małym pomieszczeniu, było zabawnie. Nagle Ann poszła do Mc. A ja, Sarah i Vick zostaliśmy sami. Nagle zobaczyłam że trzymają się za ręce. To okropne bo Vick dopiero dostał kosza, a Sarah ma chłopaka. Postanowiłam ich zostawić. Wychodząc obróciłam się i zobaczyłam jak się całują. To dziwne. Czas się pożegnać. Zrobiliśmy to szybko i wróciliśmy do domu. W domu żuciłam się na łóżko i zaczełam płakać ze szczęścia. Gadałam z Jacem! To było najważniejsze.Z przemyśleń wyrwał mnie dziwny dźwięk, coś zastukało w okno. Wystraszona wyjrzałam, to Derek żucał kamyczkami, kiedy otworzyłam on powstrzymał się od żucenia
-Co?!- Wrzasneła. Mimo późnej godziny.
-Jak to co ? Wyjdziesz?-Żucił. Nie odpowiadając ubrałam się i zeszłam na dół. Powłóczyliśmy się troche po wsi. Około 01:30 w nocy wróciłam do domu. Z przyzwyczajenia, poczytałam troche i poszłam spać.
Następnego dnia jak zwykle od rana to samo z takim wyjątkiem, że na śniadanie zjadłam jabłko. W szkole sama podeszłam do Jace i się z nim przywitałam a raczej przytuliłam, on mnie podniósł i powiedzieł mi "Hej". Potem zjawiła się Anabella i Sarah i też się z nim przywitały. Pogadaliśmy trochę i poszłyśmy na matematyke. Tam rozpoczeło się piekło.
-Chcę poruczyć pare spraw.- Kiedy wychowawczyni powiedziała to, momentalnie poczułam że będzie źle. I nie wiem czemu uśmiechnełam sie tym moim nonszalanckim i chamskim uśmiechem.
- Po pierwsze, wasze zachowanie na przerwie...- Po tych słowach wyłączyłam sie po 5 minutach pani spojrzała się na mnie, na Ann i na Sare.
-I to wasze żucanie się na chłopaków. Albo powiem wprost niepodoba mi się że przytulacie się z Jace'm. Jesteście jeszcze dziećmi. On jest dorosły!- Po tych słowach wszystkie wybuchłyśmy śmiechem. Nie mogłyśmy się powstrzymać. Po lekcji od razu pobiegłyśmy do Jace powiedzieć mu o tym, ale on pisał test i przy wbieganiu po schodach zatrzymał nas ochroniarz. To dziwne, zwykle stoi na dole. Trudno. Powiedziałam mu o tym kiedy znowu zostaliśmy sami. To sie coraz częściej zdarza. Po szkole Kath, Andrew, Buffy i Ja poszliśmy na przystanek po drodze idąc przez park zobaczyłam koszmarną scenę. Jace siedzi ze swoją dziewczyną na ławce, obejmują się. Przeszłam koło nich obojętnie, ale w środku właśnie umarłam.Następny dzień był bardzo nietypowy, z czego sie bardzo cieszyła. Od rana jechałam sama z kumplem autobusem. Zwykle jeszcze dwie osoby z nimi jadą, no cóż. Weszła do szkoły razem z Vicką, wtedy powiedziałam:
-Dzwoń po Jace żeby przyszedł.- Dla kogoś z boku mogło to wyglądać jakbym uczyniła Jace moim pieskiem, ale Vick sie zgodziła. Jace nie mógł przyjść. Po lekcjach ja, Vick, Kasper, Ann, Sarah i odziwo Jace poszliśmy do parku miejskiego na sesje zdjęciową. Jace nie miał iść ale jakoś go namówiłam. Kiedy wszyscy razem szliśmy, Sarah, Kasper, Ann i Vick sie wycofali przec co Ja i Jace zostali sami koło siebie. Patrzyliśmy sie na siebie a Sarah robiła nam zdjęcia ( co jak później sie okazało ) bardzo romantyczne... Kiedy Sarah zajeła sie fotografowaniem szczęśliwej pary, Vick, Ja i Jace chodziliśmy po ławkach przy amfi. Napoczątku chodziłam tylko ja ale dołączył do mnie Jace. Chodził tylko przy mnie i rozmawiał głównie ze mną. Dla mnie było to mega zajebiste. Po sesji wszyscy oprócz Vick poszliśmy na przystanek gdzie mieliśmy odjechać z Kasper. Tam stworzyły sie dwie grupki, pierwsza czyli Sarah, Ann i Kasper oraz druga czyli Ja i Jace. Rozmawiałam z Jacem, i to nawet jak przyjaciele! Zbliżał sie czas rozstania.
-Jedziesz z nami.- żuciłam do Jace, on troche zdziwiony odpowiedział
-Ale jak to? Nie będe miał jak wrócić.
-Wy***ane. Jedziesz z nami- Powiedziałam uśmiechając sie do niego. Tyle razy mnie dzisiaj podnosił, niósł gdzieś, przytulał i poświęcił mi tyle czasu, że czułam sie przy nim strasznie swobodnie.  Wraz z Kasprem wsiadłam do autobusu. Jak zwykle wbiegliśmy na tył.
-Cudowny dzień prawda?- Spytałam, ale Kasper mnie nie słuchał bo właśnie zepsuł słuchawki które dostał od mamy.
-E-khem
-Co ? Ja słucham...-Powiedział Kasper ale tylko przewróciłam oczami. Całą podróż przesiedzieliśmy w ciszy, Wysiadając zauważyłam jakąś postać której nigdy nie widziała. To mała wieś. Czyżby ktoś się wprowadził? To niemożliwe, wiedziałabym o tym odrazu. Postać była mężczyzną. I to nawet przystojnym widziała tylko jego czarne jeansy, czarną, skórzaną kurtkę, ciemne-blond włosy i buty. Twarz jej umkneła. Zanim zdążyła sie napatrzeć postać znikneła. No cóż, pewnie go sobie wyobraziłam. Idąc do domu przez park, zaczeło robić sie ciemno. Przeglądałam zdjęcia. W domu położyłam się i przejrzałam zdjęcia jeszcze raz. Było tam pełno mnie i Jace. Kiedy sie ogarnełam usiadłam przed laptopem i tak minął mi wieczór. Cały tydzień chorowałam.Co nie oznaczało, że nie byłam na bierząco. Castiel mi o wszystkim sms-ował. Wiedziałam nawet, że jakaś Monique (?) założyła fioletowe getry do żółtej bluzki! Bezguście! Plugastwo! Nadszedł poniedziałek, kiedy weszłam do szkoły Sarah żuciła sie na mnie i zaczeła mówić.
-Gadałam z Jacem, wyglądało to tak:
"-Ładna jest Scar ?
-No ładna
-A z charakteru?
-Fajna, można z nią normalnie pogadać, wyskoczyć na koncert. Nie to co z moją laską.
-A podoba ci się?
-No nawet."
Wpadłam w ekstazę. Po części przez to a po części dlatego że zobaczyłam Casa. Był cały tydzień we włoszech więc kiedy go zobaczyłam, żuciłam mu się w ramiona. To było ciężkie, ponieważ jest on o wiele niższy.

Rozdział 1

-Idziemy do sklepiku ?- Spytała Vick. Mała istotka którą w sumie lubiłam. Kiwnełam tylko głową. Co miałam powiedzieć ? Z przyjaciółką nie chce sie kłócić. Obróciłam to w żart.
-Jak mi coś kupisz - Powiedziałam uśmiechając sie. Vicky ciągneła mnie za rękaw.Troche mnie to denerwowało bo to moja ulubiona brązowa skórzana kurtka.Tak, skórzana kurtka, znoszone jeansy i glany. Ludzie mówili, że jestem śliczna, mam włosy troche za ramiona, brązowe z czerwonym pasemkiem z przodu. Grzywke na bok. Jestem wysoka i chuda. Nie mam kompleksów. Wracając ze sklepu przywitałam się z Kicajem, swoją drogą to idealne imie dla kogoś o nazwisku królik. Dzwonek. Szłyśmy spokojnym tempem na historię. Nie śpieszyło nam sie. Nie lubie ani nauczyciela ani przedmiotu. "Powinnam wziąść parasolke" pomyślałam kiedy Vicky wspomniała o plującym nauczycielu. Weszłyśmy do klasy, unikając nauczyciela najmocniej jak tylko mogłyśmy. Mój wzrok przeniósł się na Andrewa siedzącego z pewną laską. Jest od nas starsza. Co z tego ? Nie jest ładniejsza. Ćpa. Nie warto marnować czasu na taką osobę. Nauczyciel nie zwracał na nas uwagi, poprostu prowadził lekcje. Z przemyśleń wyrwał mnie dzwonek. Spakowałam się i wyszłam jakby o niczym nie myśląc. Kiedy doszłam już na parter żuciłam plecak pod ścianę klasy, jak wszyscy inni. To takie monotonne, znam wszystko na pamięć. Wiedziałam nawet w które miejsce go żucić żeby ominął przelatujący górą plecak Vickerona i sunący po ziemi plecak Juliett. Zobaczyłam swojego przyjaciela. Castiel siedział jak zwykle sam. Zabawne ile mają wspólnego. Podeszłam do niego, uśmiechnełam się i pomachałam jakby był kilka metrów odemnie. On odwzajemnił wszystko, pogadaliśmy trochę i zaczeliśmy się drażnić. Zaczełam jak zwykle sie śmiać " Jak tam pogoda na dole? " albo " Grzywka ci nie zasłania widoku Castielu? " On też mnie wyśmiewał i wyzywał od żyraf. W końcu zrobił to co zwykle, zaczął mnie dźgać i wołać "Baka,Baka, Baka" Co to znaczy? Nie mam pojęcia, ale sie śmiałam. Co mogłam innego zrobić. Bawiło mnie jak ktoś mały się ze mną zaczepia.
-Obejrzałaś to anime??- Spytał Cas. Przypomniałam sobie anime które mi polecił.
-To o synie szatana?- Spytałam jednak nie będąc pewna.
-Tak, o tym...
-No to oglądałam.-Powiedziałam i sie uśmiechnełam. Lekcja W-F jak to zawsze sądziłam nie jest mi potrzebna do życia. Głównie nie ćwiczę. Za to mam 2 na koniec roku z tej lekcji. Siedziałam spokojnie na ławce ale uznałam, że przekradne się do chłopaków. Tam robiłam zdjęcia i gadałam znowu z Casem. Tym razem o pentagramach, duchach i wojsku. O zmarłych ludziach i ich duszach, podrużujących po terenie bitwy, niemogące odejść.Nie chciałabym zostać na miejscu mojej śmierci i zabijać. No ale cóż. W pewnym momencie ktoś mnie złapał za ramię.
-Jak tam Nawiedzona?- Spytała rozbawiona Kath. Musiała słyszeć o czym rozmawiają.
-Wierząca w rzeczy nadprzyrodzone a nie Nawiedzona- Poprawiłam ją i zaczełam się śmiać. Po lekcji podeszła do mnie Vika, złapiała mnie za ręke i mówi
- Idziemy do Jace !- Momentalnie zaczełam sią trząść. Jace, krótkie śliczne brązowe włosy postawione na żel, skórzana kurtka i jeansy. Starszy od nich o rok. Każda dziewczyna w ich liceum sie w nim kochała.Nie poszłam, ponieważ uznałam że to niepotrzebne.

Prolog

"Co ja tutaj robie?" Pomyślałam. Codziennie to samo. Pobudka równo 6:00, autobus o 7:13. Droga jak zawsze, taka sama. Rozmowa z przyjaciółką, przepychanka z kumplem. Pytania, odpowiedzi i tak w kółko. Punkt 7:25 pod szkołą. Czasami się spóźniam, musze coś kupić do jedzenia, albo poprostu mam jakąś nudną lekcje. Przytulanie, powitania i wkółko tak samo. Ale odkąd z nim zerwałam, to już nie to samo. Andrew już nie jest taki sam jak kiedyś. Ludzie się zmieniają. Ja też się zmieniłam. Kiedyś kochałam hip-hop, rapsy i te klimaty, teraz chyba jednak wole Rock. Katherine też się zmieniła, nadal ma szope na głowie, nadal się ze mną przyjaźni, ale wydaje się mądrzejsza. Nieprawdopodobne, ponieważ jeszcze kilka tygodzi temu biegała ze mną po polu krzycząc różne głupie teksty.Weszłam do szkoły. W słuchawkach leciał kawałek "Dwa serca", ale czemu ? Nie jest smutna tylko znudzona.